Zuzia to pies, który wykapie się w łyżce wody. Dziś było prawdziwe górskie SPA, w końcu jakoś trzeba wyglądać jutro na wystawie 樂 Niestety nie ma u
Tłumaczenia w kontekście hasła "utopić te" z polskiego na angielski od Reverso Context: Pijmy żeby zapomnieć, utopić te cholerne smutki. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate
Przedłużając nasze świadectwo o czasach, kiedy „człowiek, człowiekowi nie był człowiekiem”, bo stracił ludzką twarz, i by ratować własną skórę, był gotowy utopić drugą osobę w łyżce wody.
Utopić kogoś w łyżce wody. Przyjść jak po ogień. Spływa po kimś jak po kaczce. Jak kamień w wodę. Komuś pali się grunt pod nogami. Kropla drąży skałę. Podobni jak dwie krople wody. Wpaść z deszczu pod rynnę. Nabrać wody w usta. Robić wodę z mózgu. Dolewać oliwy do ognia. Cicha woda. Pójść za kimś w ogień. Bać się
Tłumaczenia w kontekście hasła "i próbowała się utopić" z polskiego na włoski od Reverso Context: Włamała się do Fabryki Czekolady w Soho i próbowała się utopić w kadzi z czekoladą.
Grzegorz Braun (Konfederacja) mówił, że Konfederacja jest „między zjednoczoną łżeprawicą, która z IPN urządziła narzędzie swojej polityki propagandowej a totalną opozycją, która rada by zlikwidować tę instytucję i utopić w łyżce wody wszystkich, którzy tam kiedykolwiek pracowali”.
ln3OsN. – Upały sprawiają, że tłumy Polaków spragnionych ochłody ruszają nad wodę. Radosław Wiśniewski – ratownik z 22-letnim doświadczeniem – ostrzega, że utopić się można zawsze i wszędzie, nawet w płytkich, pozornie dobrze nam znanych zbiornikach. „To nie jest banał” – dodaje i radzi, jak zapobiec tragedii. „Zgrywanie chojraka w wodzie nie ma sensu” – przekonuje Radosław Wiśniewski z Mazurskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, który od 22 lat przez okrągły rok pracuje w służbie ratowniczej i ma na swoim koncie setki akcji. „Powiedzenie, że można się utopić w łyżce wody nie jest banałem, jest jak najbardziej prawdziwe” – podkreśla ratownik w rozmowie z PAP. Zaznacza, że nie można się czuć bezpiecznie w żadnej wodzie: ani w rzece, w której kąpiemy się od dzieciństwa, ani na tym samym kawałku morza, który odwiedzamy od lat, ani na jeziorze. „Pływy w rzece i w morzu przesuwają mielizny na dnie. Może się tak zdarzyć, że tam, gdzie rok temu było głęboko, w tym roku będzie już płytko” – stwierdza Radosław Wiśniewski. Dodaje, że jedyne rozsądne miejsce do kąpieli jest tam, gdzie jest wykwalifikowany, przeszkolony ratownik, który nie tylko potrafi zauważyć, że ktoś się topi, ale też w fachowy sposób wyciągnąć go z wody i udzielić mu pomocy. Ratownik jednoznacznie stwierdza, że podczas odpoczynku nad każdą wodą rodzice bezwzględnie powinni być przy dzieciach do 7. roku życia. „Setki razy szukamy dzieci, które się rodzicom gubią, bo mama, czy tata tylko zerknęli do telefonu, czy się z kimś zagadali” – zauważa Wiśniewski. Obala też mit, że rodzice mogą szybko odnaleźć wzrokiem swoje dzieci. „Nic bardziej mylnego. Plaże pełne są dzieci w różowych albo niebieskich strojach kąpielowych. Z oddali wyglądają tak samo, nie ma się co łudzić” – podkreśla Wiśniewski. ZOBACZ TEŻ: W czwartek w Warszawie spotkanie prezydentów Polski i Niemiec Przekonuje, że siedzący na brzegu opiekunowie nawet, gdy przez cały czas z daleka obserwują małe dziecko, mogą nie dobiec na czas w razie nagłej sytuacji, np. gdy maluch przewróci się twarzą do wody. „Pamiętam sytuację sprzed kilku lat, gdy tata miał pod opieką dziecko, które miało założone szelki, taką jakby dziecięcą +smycz+ Spacerowali razem po pomoście. W pewnym momencie ojciec na chwilkę odwrócił się, bo potrzebował coś zrobić obiema rękami, wypuścił tę +smycz+ z ręki. W tym czasie dziecko dało krok do przodu, spadło do wody między pomost a żaglówkę i się utopiło. To dziecko nie miało jeszcze 3 lat” – mówi. Doświadczony ratownik namawia, żeby obowiązkowo przed wejściem do wody w upalne dni przygotować organizm do spadku temperatury. „Trzeba pamiętać o szoku termicznym. Gdy się opalamy na słońcu, jesteśmy cali rozgrzani, więc zanim się zanurzymy w wodzie, trzeba powoli się schłodzić. Najpierw głowę, pachy, klatkę piersiową – tam gdzie są duże naczynia krwionośne. To powinno trwać chwilkę. W przeciwnym razie z powodu nagłej zmiany temperatury możemy w wodzie stracić przytomność, zasłabnąć” – ostrzega. Radosław Wiśniewski zetknął się w pracy z przypadkiem utonięcia mężczyzny, który żeglując w słoneczny dzień wskoczył do wody, by wyjąć z jeziora czapkę bejsbolówkę zdmuchniętą przez wiatr. Mężczyzna nie schłodził się wcześniej, rozgrzany wskoczył wprost z pokładu żaglówki do jeziora. Ratownik apeluje też, by w żadnym wypadku nie skakać na główkę do wody w niezbadanych, nieznanych miejscach. „Pod wodą mogą być resztki starego pomostu, których nie widać, kamienie, może być za płytko na wykonanie takiego skoku. Źle wykonany skok na główkę bardzo często wiąże się z przerwaniem rdzenia kręgowego i porażeniem dwu- lub czterokończynowym” – podkreśla. Dodaje, że każdy ratownik z dużym stażem spotkał się z sytuacją skoku na główkę, który zakończył się paraliżem. „Ja pamiętam takiego pana z plaży w Giżycku, który skoczył z pomostu i będzie sparaliżowany do końca życia” – stwierdza i dodaje, że nie ma żadnej bezpiecznej głębokości do wykonywania tego rodzaju skoków do wody. W morzu i rzekach występują wiry, które „wciągają” kąpiących się ludzi. „Wiele osób w ataku paniki próbuje z nimi walczyć, żeby się wydostać. To nie ma sensu. Trzeba pamiętać, że wir jest lejem, jak trąba powietrzna: jest szeroki na górze i zwęża się ku dołowi. Warto więc dać się wciągnąć wirowi i przy dnie, gdzie będzie on najwęższy wybić się z niego nieco w bok. Przy dnie będzie to dużo prostsze, niż na górze wiru” – radzi Wiśniewski. Szczególne środki bezpieczeństwa powinni zachować żeglarze. „Bezwzględnie cała załoga, niezależnie od tego jak doświadczona, powinna mieć na sobie kamizelki ratunkowe, a nie asekuracyjne” – mówi mazurski ratownik. Kamizelki te tym się od siebie różnią, że asekuracyjna utrzymuje na powierzchni wody, a kamizelka ratunkowa ma za zadanie odwrócić osoby, które wpadły do wody, twarzą do góry. „Trzeba pamiętać, że wypadając z jachtu można doznać różnych urazów, np. dostać bomem w głowę i stracić przytomność. Jeśli w kamizelce asekuracyjnej wpadniemy twarzą do wody, to tak będziemy pływać, co jest prostą drogą do tragedii, kamizelka ratunkowa odwróci nas twarzą do góry” – wyjaśnił ratownik. Ważne jest też to, by załoga nie wchodziła pod pokład. W minioną sobotę na Kisajnie wywróciła się żaglówka, na której pływało troje dzieci i dwoje dorosłych. Wszyscy wpadli do wody, a żaglówka zatonęła. „Nikomu na szczęście nic się nie stało, bo byli na pokładzie i mieli kamizelki ratunkowe” – podkreśla. Radosław Wiśniewski apeluje też do żeglarzy, by mieli naładowane telefony umieszczone w specjalnych opakowaniach, które nie tylko są wodoszczelne, ale też chronią telefony przez zatonięciem, dzięki czemu można wezwać z nich pomoc. „Warto też zainstalować mapę w telefonie, bo zdarza się, że załoga nie wie, na jakim jeziorze jest” – przyznaje ratownik Mazurskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.(PAP) Autorka: Joanna Kiewisz-Wojciechowska
Jesteś tutaj Reklama Tęgie głowy ze skarbówki wzięły tym razem na celownik właścicieli mniejszych lub większych jednostek pływających. Być może w przyszłym roku już nie popływamy po Bałtyku. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Obecnie właściciele takich jednostek, którzy oferowali rejsy wycieczkowe i wędkarskie płacili osiem procent podatku VAT, argumentując, że jest to nic innego jak transport morski. Odmiennego zdania jest skarbówka. Urzędnicy postanowili, że firmy które oferują takie usługi powinny płacić dwadzieścia trzy procent podatku VAT, gdyż oferują jednak usługę związaną z połowem ryb, wypożyczeniem sprzętu wędkarskiego, zapewniają poczęstunek, a przede wszystkim organizują wypoczynek i relaks. Oczywistym jest, że taka podwyżka podatku w usługach sezonowych przynieść może tylko likwidację większości firm tego typu. Choć zyski z prowadzonej w ten sposób działalności są znaczne, to jednak realnie sezon na jej prowadzenie trwa około trzy miesiące. Właściciele większości drobnych firm na naszym wybrzeżu mają właśnie tylko trzy miesiące na generowanie dochodu. Miejscowości wypoczynkowe nad polskim wybrzeżem rozkwitają pomiędzy czerwcem a wrześniem. Kto był na przykład na Helu w październiku, wie o tym, jak trudno znaleźć choćby czynny sklep spożywczy. Opisywane firmy to bardzo często małe interesy rodzinne, dla których jest to jedna z nielicznych form zarabiania. Domniemywać można, że nie wszyscy zezłomują swe jednostki, część armatorów zapewne zarejestruje swą działalność w Niemczech, ci bardziej operatywni, być może na Cyprze, ale nie oto chodzi przecież urzędnikom. Na błyskotliwy pomysł jak zapełnić w szybkim tempie kasę państwową wpadł dyrektor Izby Skarbowej w Bydgoszczy. Miało to miejsce w 2011 roku. Później ideę podchwycił Wojewódzki Sąd Administracyjny w Szczecinie, orzekając w wyrokach konieczność płacenia podatku w wysokości dwudziestu trzech procent dla właścicieli drobnych jednostek wożących klientów na łowiska, a przy okazji zapewniających poczęstunek oraz użyczenie sprzętu do wędkowania i nurkowania. Inicjatywa skarbówki, reprezentuje jeden z tych planów, które biorą pod uwagę tylko najbliższą przyszłość. Nie jest ładnie mówić o urzędnikach źle, ale ich krótkowzroczność w szybkim tempie ograniczy jedną z ciekawszych form wypoczynku nad morzem. Czyli będzie tak jak zawsze w podobnych przypadkach - w ciągu krótkiego czasu przedsiębiorcy zapłacą znacznie więcej podatku, lecz już za rok lub dwa, nie zapłacą niczego, ponieważ zamkną swoją działalność. Aby było jeszcze bardziej nieprzyjemnie, zakładam, że sporo spraw trafi do sądów administracyjnych, co powoduje dodatkowe koszty, jednak głównie przedłuży całe postępowanie. Zbigniew Wolski 254 odsłony Reklama
Są osoby, którym ukradziono auto kilka dni po tym, jak nie przedłużyli AutoCasco (pomimo wielu lat bezszkodowego ubezpieczenia nie dostają odszkodowania). Albo przypadek polskiej aktorki i założycielki Fundacji „Budzik” – niefortunny łyk picia zakończył się tragicznie dla jej córki. Kilka lat temu klient mojego kolegi zginął w wypadku samochodowym kilka godzin po tym, jak odebrał od niego polisę (to było drugie u nas ubezpieczenie). Albo moja klientka, która na koniec podróży (2 tygodnie na nartach w Alpach) złamała nogę, gdy… wysiadała z auta pod własnym blokiem (dwie operacje, kilka śrub, wielomiesięczna rehabilitacja). Ubezpiecz się mądrze. Zamiast przytaczać dziesiątki 'niefajnych' przypadków u moich klientów (po 18 latach miałbym ich dziesiątki a może setki), w tym miejscu napiszę o trzech sytuacjach ze swojego prywatnego życia. W związku z częstymi zapaleniami zatok przynosowych, lekarz zalecił mi operację – termin za lata na NFZ lub… za kilka dni, ale prywatnie. Prowadzę działalność gospodarczą i każde zwolnienie lekarskie oznacza brak przychodów. Wypłata zł z ubezpieczenia z tytułu 'hospitalizacji + 'operacji' starczyło mi na fakturę ze szpitala, konieczne leki i rekompensatę tygodniowej absencji zawodowej. W ramach przerwy od szusowania na stoku narciarskim, bawiłem się z dziećmi na… sankach i uszkodzenie więzadła kolana – ból, usztywnienie ortezą, długie zwolnienie lekarskie. Leczenie i rehabilitacja były potrzebne mi niezwłocznie (z powodu szybkiego zaniku mięśni) – za 3 miesiące w publicznej służbie zdrowia lub za 2 tygodnie w prywatnej przychodni (abonament VIP premium). Wypłata zł z ubezpieczenia z tytułu 'uszczerbków na zdrowiu' pozwoliła mi uchronić domowe wznowie nowotworu moja Mama przegrała drugą walkę z rakiem :(( Koszty pogrzebu oczywiście były wyższe niż zasiłek pogrzebowy z ZUS. Ból emocjonalny to jedno, wydatki na stypę i nagrobek to drugie. Jednakże wcześniej były wydatki na… domowe hospicjum (bez wsparcia NFZ), bo razem z braćmi nie chcieliśmy, aby nasza Mama spędziła ostatnie tygodnie w szpitalu, z dala od domu i bliskich. No cóż – ubezpieczenie można kupić tylko wtedy, gdy jeszcze nie jest ono potrzebne. A gdybyśmy wiedzieli co się wydarzy danego dnia, to pewnie nie byłoby trzeba za każdym razem zapinać pasów bezpieczeństwa w samochodzie, (albo w ogóle byśmy do niego nie wsiadali tego dnia). Nie daj się zaskoczyć, jak nasi drogowcy w okresie zimy ;)) Przypominam: nie każdy kto ma polisę, ma tym samym… ubezpieczenie, (a przynajmniej takie, które jest dobre jakościowo i z adekwatną kwotą ochrony),o jakości dowolnego ubezpieczenia można się przekonać albo po… fakcie (nie życzę), albo czytając OWU, śmiertelność wśród Polaków wynosi… 100% (nie wszyscy jednak wiedzą jak zabezpieczyć dokończenie swoich życiowych celów).
Upały sprawiają, że tłumy Polaków spragnionych ochłody ruszają nad wodę. Radosław Wiśniewski, ratownik z 22-letnim doświadczeniem, ostrzega, że utopić się można zawsze i wszędzie, nawet w płytkich, pozornie dobrze nam znanych zbiornikach. – To nie jest banał – dodaje i radzi, jak zapobiec tragedii. – Zgrywanie chojraka w wodzie nie ma sensu – przekonuje Radosław Wiśniewski z Mazurskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. – Powiedzenie, że można się utopić w łyżce wody nie jest banałem, jest jak najbardziej prawdziwe – podkreśla ratownik. Zaznacza, że nie można się czuć bezpiecznie w żadnej wodzie: ani w rzece, w której kąpiemy się od dzieciństwa, ani na tym samym kawałku morza, który odwiedzamy od lat, ani na jeziorze. – Pływy w rzece i w morzu przesuwają mielizny na dnie. Może się tak zdarzyć, że tam, gdzie rok temu było głęboko, w tym roku będzie już płytko – stwierdza Radosław Wiśniewski. Dodaje, że jedyne rozsądne miejsce do kąpieli jest tam, gdzie jest wykwalifikowany, przeszkolony ratownik, który nie tylko potrafi zauważyć, że ktoś się topi, ale też w fachowy sposób wyciągnąć go z wody i udzielić mu pomocy. Ratownik stwierdza, że podczas odpoczynku nad każdą wodą rodzice bezwzględnie powinni być przy dzieciach do 7. roku życia. – Setki razy szukamy dzieci, które się rodzicom gubią, bo mama czy tata tylko zerknęli do telefonu czy się z kimś zagadali – zauważa Wiśniewski. Obala też mit, że rodzice mogą szybko odnaleźć wzrokiem swoje dzieci. – Nic bardziej mylnego. Plaże pełne są dzieci w różowych albo niebieskich strojach kąpielowych. Z oddali wyglądają tak samo, nie ma się co łudzić – podkreśla Wiśniewski. Dziecko na smyczy Przekonuje, że siedzący na brzegu opiekunowie nawet, gdy przez cały czas z daleka obserwują małe dziecko, mogą nie dobiec na czas w razie nagłej sytuacji, np. gdy maluch przewróci się twarzą do wody. – Pamiętam sytuację sprzed kilku lat, gdy tata miał pod opieką dziecko, które miało założone szelki, taką jakby dziecięcą „smycz”. Spacerowali razem po pomoście. W pewnym momencie ojciec na chwilkę odwrócił się, bo potrzebował coś zrobić obiema rękami, wypuścił tę „smycz” z ręki. W tym czasie dziecko dało krok do przodu, spadło do wody między pomost a żaglówkę i się utopiło. To dziecko nie miało jeszcze 3 lat – mówi. Doświadczony ratownik namawia, żeby obowiązkowo przed wejściem do wody w upalne dni przygotować organizm do spadku temperatury. – Trzeba pamiętać o szoku termicznym. Gdy się opalamy na słońcu, jesteśmy cali rozgrzani, więc zanim się zanurzymy w wodzie, trzeba powoli się schłodzić. Najpierw głowę, pachy, klatkę piersiową – tam gdzie są duże naczynia krwionośne. To powinno trwać chwilkę. W przeciwnym razie z powodu nagłej zmiany temperatury możemy w wodzie stracić przytomność, zasłabnąć – ostrzega. Z plaży na wózek Radosław Wiśniewski zetknął się w pracy z przypadkiem utonięcia mężczyzny, który żeglując w słoneczny dzień wskoczył do wody, by wyjąć z jeziora czapkę bejsbolówkę zdmuchniętą przez wiatr. Mężczyzna nie schłodził się wcześniej, rozgrzany wskoczył wprost z pokładu żaglówki do jeziora. Ratownik apeluje też, by w żadnym wypadku nie skakać na główkę do wody w niezbadanych, nieznanych miejscach. – Pod wodą mogą być resztki starego pomostu, których nie widać, kamienie, może być za płytko na wykonanie takiego skoku. Źle wykonany skok na główkę bardzo często wiąże się z przerwaniem rdzenia kręgowego i porażeniem dwu- lub czterokończynowym – podkreśla. Dodaje, że każdy ratownik z dużym stażem spotkał się z sytuacją skoku na główkę, który zakończył się paraliżem. – Pamiętam takiego pana z plaży w Giżycku, który skoczył z pomostu i będzie sparaliżowany do końca życia – stwierdza i dodaje, że nie ma żadnej bezpiecznej głębokości do wykonywania tego rodzaju skoków do wody. Niebezpieczne wiry W morzu i rzekach występują wiry, które „wciągają” kąpiących się ludzi. – Wiele osób w ataku paniki próbuje z nimi walczyć, żeby się wydostać. To nie ma sensu. Trzeba pamiętać, że wir jest lejem, jak trąba powietrzna: jest szeroki na górze i zwęża się ku dołowi. Warto więc dać się wciągnąć wirowi i przy dnie, gdzie będzie on najwęższy wybić się z niego nieco w bok. Przy dnie będzie to dużo prostsze, niż na górze wiru – radzi Wiśniewski. Szczególne środki bezpieczeństwa powinni zachować żeglarze. – Bezwzględnie cała załoga, niezależnie od tego jak doświadczona, powinna mieć na sobie kamizelki ratunkowe, a nie asekuracyjne – mówi mazurski ratownik. Kamizelki te tym się od siebie różnią, że asekuracyjna utrzymuje na powierzchni wody, a kamizelka ratunkowa ma za zadanie odwrócić osoby, które wpadły do wody, twarzą do góry. – Trzeba pamiętać, że wypadając z jachtu można doznać różnych urazów, np. dostać bomem w głowę i stracić przytomność. Jeśli w kamizelce asekuracyjnej wpadniemy twarzą do wody, to tak będziemy pływać, co jest prostą drogą do tragedii, kamizelka ratunkowa odwróci nas twarzą do góry – wyjaśnił ratownik. Ważne jest też to, by załoga nie wchodziła pod pokład. W minioną sobotę na Kisajnie wywróciła się żaglówka, na której pływało troje dzieci i dwoje dorosłych. Wszyscy wpadli do wody, a żaglówka zatonęła. – Nikomu na szczęście nic się nie stało, bo byli na pokładzie i mieli kamizelki ratunkowe – podkreśla. Radosław Wiśniewski apeluje też do żeglarzy, by mieli naładowane telefony umieszczone w specjalnych opakowaniach, które nie tylko są wodoszczelne, ale też chronią telefony przez zatonięciem, dzięki czemu można wezwać z nich pomoc. – Warto też zainstalować mapę w telefonie, bo zdarza się, że załoga nie wie, na jakim jeziorze jest – przyznaje ratownik Mazurskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Źródło: PAP
Jesteś tutaj Reklama Tęgie głowy ze skarbówki wzięły tym razem na celownik właścicieli mniejszych lub większych jednostek pływających. Być może w przyszłym roku już nie popływamy po Bałtyku. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Obecnie właściciele takich jednostek, którzy oferowali rejsy wycieczkowe i wędkarskie płacili osiem procent podatku VAT, argumentując, że jest to nic innego jak transport morski. Odmiennego zdania jest skarbówka. Urzędnicy postanowili, że firmy które oferują takie usługi powinny płacić dwadzieścia trzy procent podatku VAT, gdyż oferują jednak usługę związaną z połowem ryb, wypożyczeniem sprzętu wędkarskiego, zapewniają poczęstunek, a przede wszystkim organizują wypoczynek i relaks. Oczywistym jest, że taka podwyżka podatku w usługach sezonowych przynieść może tylko likwidację większości firm tego typu. Choć zyski z prowadzonej w ten sposób działalności są znaczne, to jednak realnie sezon na jej prowadzenie trwa około trzy miesiące. Właściciele większości drobnych firm na naszym wybrzeżu mają właśnie tylko trzy miesiące na generowanie dochodu. Miejscowości wypoczynkowe nad polskim wybrzeżem rozkwitają pomiędzy czerwcem a wrześniem. Kto był na przykład na Helu w październiku, wie o tym, jak trudno znaleźć choćby czynny sklep spożywczy. Opisywane firmy to bardzo często małe interesy rodzinne, dla których jest to jedna z nielicznych form zarabiania. Domniemywać można, że nie wszyscy zezłomują swe jednostki, część armatorów zapewne zarejestruje swą działalność w Niemczech, ci bardziej operatywni, być może na Cyprze, ale nie oto chodzi przecież urzędnikom. Na błyskotliwy pomysł jak zapełnić w szybkim tempie kasę państwową wpadł dyrektor Izby Skarbowej w Bydgoszczy. Miało to miejsce w 2011 roku. Później ideę podchwycił Wojewódzki Sąd Administracyjny w Szczecinie, orzekając w wyrokach konieczność płacenia podatku w wysokości dwudziestu trzech procent dla właścicieli drobnych jednostek wożących klientów na łowiska, a przy okazji zapewniających poczęstunek oraz użyczenie sprzętu do wędkowania i nurkowania. Inicjatywa skarbówki, reprezentuje jeden z tych planów, które biorą pod uwagę tylko najbliższą przyszłość. Nie jest ładnie mówić o urzędnikach źle, ale ich krótkowzroczność w szybkim tempie ograniczy jedną z ciekawszych form wypoczynku nad morzem. Czyli będzie tak jak zawsze w podobnych przypadkach - w ciągu krótkiego czasu przedsiębiorcy zapłacą znacznie więcej podatku, lecz już za rok lub dwa, nie zapłacą niczego, ponieważ zamkną swoją działalność. Aby było jeszcze bardziej nieprzyjemnie, zakładam, że sporo spraw trafi do sądów administracyjnych, co powoduje dodatkowe koszty, jednak głównie przedłuży całe postępowanie. Zbigniew Wolski 614 odsłon Reklama
utopić w łyżce wody